Egzamin praktyczny

Noc nieprzespana w 95%. Pozostały czas można by nazwać drzemką przerywaną przez: kota dobijającego się do domu, a potem chcącego z powrotem na dwór i księżyc w pełni. Domownicy też coś jakąś niespokojną noc dziś mieli.

6.00 rano-oczy czerwone, jakbym piła od tygodnia. Niezły początek...
Łyk herbaty i niechętnie wmuszona bułka, nie byle jaka bo z biedronki. Dodatkowo na opakowaniu widniał napis "ósemka" :)



Jeden, drugi gryz i wystarczy. Nie dziś, nie jedzenie, nie teraz. "Spokój grabarza" odsłuchany po raz enty i czas ruszać w kierunku WORDoru. Przed samym ośrodkiem, niespodzianka. Po intensywnej burzy wszystkie studzienki wybiły i ulica zalana. + 100 do atrakcyjności egzaminu.

Wchodzę najpóźniej jak się da. Mniej stresu. Po kolei wyczytywane nazwiska na kategorię C, B i wreszcie na A. Jest nas czwórka. Cóż...szybko pójdzie!

Egzaminator wyglądał całkiem przyjaźnie. Tyle, że oni zwykle sprawiają takie wrażenie...
Poszedł do sprzęta, my zaś w tym czasie próbowaliśmy oswoić nerwy rozmową. Który egzamin, o czym pamiętać, czego nie robić. Jeden ma koło 19-ki, dwóch pozostałych po 30-tce a jeżdżą od dawna i swoje motóry już mają.

Nadjeżdża egzaminator na rumaku. Tłumaczy zasady, przypomina o kasku, łańcuchu itd. Na dobra sprawę, jeśli ktoś nigdy z yamahą styczności nie miał a przyszedłby dziś zdawać, to sama gadka gościa powinna mu wystarczyć. Dobra wiadomość dla tych, co uczą się na innym moto. Omówił nawet, jak hamować, żeby tylnego koła nie zablokować. Przeczuwam haczyk w tej całej przemowie!

Formalista-procedura musi być! Lecimy wg nazwisk. Będę druga. Może być. Motocykl będzie już rozgrzany a ja nie zdążę się jeszcze mocno zestresować.
Z zazdrością patrzymy na młodziaka, który właśnie zaliczył plac i z uśmiechem zmierza ku nam.

Kamizelka, przymierzam kask. Gość nader cierpliwy, pobłażliwym wzrokiem patrzy na moje zmagania z regulacją zapięcia. Klakson i kierunki. Dobre złego początki? Bo chyba nic prostszego wylosować się nie da. Wspominam o łańcuchu, toczę koła 5 metrów i czekam. Mam zezwolenie na ósemkę.

Silnik odpalony, jedynka wbita. Ostentacyjny obrót za siebie, w lewo, w prawo...Ósemko, nadchodzę!
A raczej nadjeżdżam.

Już na początku ledwo się wyrabiam przy zakręcie w prawo. Nawet nie próbuję liczyć okrążeń. Mieść się w liniach, mieść się w liniach. Moto ciągnie nieźle-jadę na styk. Wtem znak, że wystarczy. UFFFFFFFFFF.
Slalom banał, też tylko na sprzęgle. Bez pośpiechu. Na górce moc gazu. Bo lepiej gazować niż się stoczyć.
Hamowanie-jedno, drugie, oba bez problemu. Odstawiam, luz wskakuje sam o dziwo. Teraz jeszcze tylko miasto...

Chłopak po mnie nie obejrzał się przed ruszeniem a potem moto mu zgasło ze stresu. I tak po egzaminie :( I co z tego, że doświadczony i ma moto? Co z tego, że miejsce, na które mamy się oglądać to solidne ogrodzenie, które nam nie zagraża i w żaden sposób nie zaatakuje?

Kolejny kandydat poprawiał hamowanie awaryjne, bo niby za wolno. Oho-myślę sobie-i skończyła się cierpliwość pana egzaminatora.

W międzyczasie dowiaduję się o wyłączeniu świateł na Armii Krajowej. Przecież to będzie chaos...największe skrzyżowanie, na którym ci z podporządkowanej (czytaj: ja!) nie mają szans. Ej, skoro przeszłam plac, to miasta tak łatwo nie odpuszczę!

W głowie układam pytania, jakie zadam przed wyruszeniem. Stresu potem mniej a i będę wiedzieć, czy tak można i warto robić. Np oglądać się przy zmianie pasa.
Wraca z miast młodzian. Zdał. Widać, że sympatyczny, należało mu się. Tero jo...

Ledwo mnie podpięli i już w samochodzie siedzą. I pytania poszły się...
A ja mam tyle niepewności!

Przy zaciekawionej publice ("Ty patrz, dziewucha!") wyjeżdżam z Glinianej. Jak to sprzęgło ciężko chodzi. trzeba przycisnąć całą siłą lewej dłoni, aż do końca. Niedobrze. skręt z Żelaznej w Dmowskiego. Sznur aut, to się zatrzymuję. Czekając w korku coś mi nie pyci. Silnik zgasł. O żesz! Niby luz wbity, jakim prawem? Niepostrzeżenie włączam rozrusznik, silnik chodzi. Zerkam w lusterko, zero reakcji. Kamień z serca. Moją ulgę przerywa głos w słuchawce "no ten skręt to pani źle zrobiła, pierwszy błąd". Eeee? No to pięknie, pozamiatane. Widzieli, że zgasł. Ale póki co nie każą zawracać tylko jechać dalej. Kurde to oblałam czy nie? Może nie chcą, żebym traciła okazję do jazdy? Z rosnącą niepewnością przebijam się przez kolejne partie miasta. Pieszych grzecznie przepuszczam, ograniczeń się trzymam. Przy skręcie w Folwarczną gubię auto. Ich problem. Nic nie mówią. Przed rondem to samo.

I nagle widzę. Widzę, że sygnalizacja na Armii Krajowej wciąż nie działa. Kosmos. Piski opon, trąbnięcia i wygrażanie palcami-każdy w każdego, byle by zdążyć. Że niby przepuścić tych z lewej, na środek a potem tych z prawej? Tjaaa...

Jadą, jadą, jadą. Jeszcze jadą. Niektórzy się wychylają, żeby za chwilę cofnąć. Ja wolę spokojnie czekać. Mnie chroni jedynie kurtka, nie mam ściany z blachy dookoła.
Znów zerkam w lusterko. Widzę, że trwa intensywna debata. Machają sobie i uśmiechają się w lewą stronę. a w dupie ich mam! Przejadę, jak będę pewna, że mogę!
Po przydługawym zatrzymaniu, wlokę się do środka. Teraz ci z prawej...Baba na motorze, miejcie to na względzie...

Skrzyżowanie zostaje w tyle, próbuję się rozpędzić do 60-ki, bo mniejsza prędkość w tym miejscu może zostać uznana za "brak dynamicznej jazdy". Nadal walczę ze sprzęgłem. Każde ściśnięcie klamki (do końca) wymuszało ściśnięcie moich szczęk, jakby to miało cokolwiek pomóc. Musiałam sprawiać wrażenie człowieka, którego jazda na motorze boli ;)

Wybita studzienka, na lewo i nazad na prawo. Wlokąca się ciężarówka-na lewo, i znó na prawo. A tu zaraz skręt w lewo. Piękny slalom. Piękny.

Kopiąc skrzynię próbuję znaleźć luz. Znowu się zgubił. Chociaż na koniec mnie nie pogrążaj, proszę...Jest. Zsiadam, zdejmuję kask i czekam na werdykt. Proszą mnie do auta...Wciąż nie wiem, jaki wynik.
"No nie jest dobrze, nie jest".Aha. Czyli oblałam? Tłumaczy mi mój pierwszy błąd. "Za daleko od osi". Następnie analiza sytuacji skrzyżowania. Tyle okazji było a ja nic. Że słucham? Pan mówi serio? Co mi po pierwszeństwie, jeśli to pierwszeństwo oznacza, że we mnie pierwszą uderzą. Ja proszę Pana mogę być wyrywna, ale nie na motorze. Auto i motocykl można później poskładać, mnie niekoniecznie.
Widzę, że się waha. Mierzy mnie wzrokiem.
- Ma Pani B?
- Mam.
- Długo?
- Rok.

Wielkie wzdechnięcie. Na karcie przebiegu egzaminu literki układają się w napis POZYTYWNY.

Zdałam.
Zdałam!
Dziękuję (z grzeczności, o szczerość trudno), życzę powodzenia następcom i na skrzydłach euforii unoszę się do wyjścia. Odczuwam opadające ze mnie emocje. Żegnaj Wordzie. Nie do zobaczenia! Wystarczy mi przygód z Tobą! Mam, co chciałam!

Szybki sms do Instruktora, czy jest dziś na placu a jeśli tak, to do której.

Pokazuje papier tacie. Ale,że co to?
Pokazuję literkę A.
- Aha, kurs zaczęłaś?
- Nie,  to z egzaminu.

Cisza. Osłupienie. Nie wierzy w to, co słyszy. Ale po chwili zrozumiał. I zaczęły się marzenia o tym, jak to sąsiedzi padną, jak zobaczą itp. Oj panowie, panowie :)

Instruktor był przekonany, że chcę się jeszcze o coś dopytać. Ale widząc mój uśmiech i ciasto, szybko pojął. Zaraz zza drzwi pojawił się i mój Tymczasowy Opiekun. Że niby wiedzieli, że to moje "nie powiem" oznaczało szybki termin. Pogadalim, poślmialim się a ciasto zniknęło, dzięki czemu mogłam się kulturalnie pożegnać.
Choć pewno jeszcze tu wpadnę, może już na swoim?

A teraz...a teraz czas odespać.
Hi, hi. EwA mA A!!!



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gdy złapiesz kapcia...

Część 5

Obserwatorzy